Strona:PL Wójcicki - Klechdy.djvu/99

Ta strona została przepisana.

ciągnął k’sobie. Zosia miléj na niego patrzała, a Jonek uradowany całował owe grabki. Był pewny, że go kocha; chciał więc przyjaciela; upodobał sobie młodego Ziębę, i z tym się wkrótce zaprzyjaźnił. Znała go dobrze i Zosia, a kiedy obaj przychodzili do niéj razem, zawsze witała uśmiechem, Już Jonek myślał o weselu, i zadumany usiadł za kopicą siana, kiedy za drugą szmer usłyszał. Ciekawy zakrada się, patrzy i widzi jak Zosia siedzi razem z Ziębą układając z sobą o dniu swoich zaręczyn. Rozgniewany, złamał grabie, i niechciał ani przyjaźni, ani miłości.
— Na co mi piszczałka i grabie kościane! — zawołał ze łzami — tamta mnie zmęczyła, bom musiał nie ochoczy skakać, i nastraszyła widmami; a temi przyciągałem Zośkę na próżno, by z wiatrem wszystko do czarta poszło. Lepiéj postarać się o pieniądze i zobaczyć co téż się ze mną stanie.
Nazajutrz była wigilia do świętego Jana. Jonek nie nocował w chacie; napróżno go wyglądała matka! Burza okropna, poblizki las wyłomała; pioruny kilka domostw i stodoł spaliły. Już blizko południa, wrócił do chaty Jonek, spocony i drżący; był blady i oczy miał obłąkane. Napróżno mu stara matka postawiła miskę klusek ze słoniną, jeść nie chciał. Matka się modliła, a Jonek oddychał ciężko; lecz czasami się uśmiechał, bo pobrzękiwał złotem v kieszeni.

II.

Na weselu Zosi z Ziębą, on był pierwszym drużbą; sypał garścią grosiwo dla grajków, i najlepiej się wystroił. Odtąd zawsze rej wodził w gospodzie; częstował wieś całą, i co święto i niedziela grajkon1 jak pan płacił. Przygrywał i sam na wierzbowéj fujarce, a wszystko co żyło tańcowało wesoło od wieczora do rana.
Ale Jonek nie przestał na tém, że był bogaty; chciał wiedzieć co się z nim stanie; dobył więc kwiatu paproci, i rzekł:

Powiédz! pokaż! kwiatku mój!
Czémże będzie Jonek twój?

I usłyszał głos podziemny:
— Będziesz wisiał, a nogi twoje nie ochocze wiatr będzie poruszał!
— Pfu! do czarta! — za wołał z gniewem Jonek — wisiéć nie będę, bo mam za co.
Począł się śmiać, ale nie mógł w nocy zasnąć, choć się i podpoił.
Przecież za długo hulał, nim przyszło mu na myśl o przyszłości się dowiedzieć. Wypróżnił kieszenie; już drugi raz, choćby chciał dostać kwiatu paproci, nie uda się sztuka — a pieniędzy nie ma. To go niepokoi; nadchodzi Wielkanoc, młódź wiejska wcześnie prosi Jonka, żeby zamówił grajków, a u Jonka ni szeląga.