Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/011

Ta strona została skorygowana.

szedł, to zaczął czytać w pamięci jak w księdze, co już dawno drukowana była, nimeś ty czytać się nauczył.
Ta wieś, gdzie moi rodzice żyli i gdziem ja się rodził, nazywa się Podborze, a leży przy samym trakcie głównym, który wiedzie w rozmaite dalekie strony i kraje Bożego świata, boś nim jechał i do Węgier na Sambor, i do Wołoszy na Stryj, i do Krakowa na Fulsztyn i Przemyśl, a także do Lwowa i dalej, na Ukrainę albo do Turek nawet. Pisze się ta wieś na Ziemię Przemyską, a na ekonomię samborską; należy do królewszczyzny i nie ma dziedzica, a siedział w niej za moich najmłodszych lat podstarości a raczej wiernik tylko pana wojewody Jerzego Mniszcha, a podstarościm, to go tylko zwano, bo tak chciał i kazał wydając się z pychy za zacniejszą osobę, niżeli był po prawdzie.
Ojciec mój nie był poddanym chłopem, bo siedział na sołtystwie. Ale i sołtysem też nie był takim, jako bywają inni, bo ani ludzi nie sądził, ani czynszów i danin królewskich nie wybierał, ani na wojnę nie szedł i pachołka w pole nie stawiał. Ale grunt ojca mojego, półtora łana niespełna, to było kiedyś sołtystwo dawniejszymi czasy, a teraz już tylko wolnictwo, a ojciec wziął te grunta w macierzystym spadku i miał wolność na nich, tak jakby był szlachcicem, tylko do ekonomii samborskiej płacił czynszu i żyrowszczyzny 20 złotych, a to na św. Marcin i na św. Wojciech po równej połowie. Gdyby bezpieczno siedział na tym wolnictwie, byłoby mu dobrze, bo chleba ono dać mogło dostatek — ale cóż, kiedy