została w miejscu, a konie zhukane i znarowione, a który i skaleczony, rzuciły się strzałą w pole. Wysadził się naprzód ku wozom skarbnym jeden starszy dworzanin i woła:
— Masz tam który dobre konie?
Ojciec mój podbiegł do swojego woza i mówi:
— Mam, panie.
— Dawaj sam, a duchem!
Ojciec w mig wyprzągł swoje konie i kazano mu je założyć do kolasy królewskiej. Mówił potem ojciec matce, jako go strach wielki ogarnął, kiedy pomyślał, że a nuż nie wywlecze kolasy królewskiej z trzęsawiska, a tak i wstyd a może i co gorszego go spotka. Polecił się tylko Najświętszej Pannie i św. Jerzemu, co jest niebieskim patronem furmanów, popatrzył tak miłosiernie na swoje szkapy, jak żeby je prosił, aby go w tym ciężkim terminie nie opuszczały, a potem biorąc się cały jakby w kupę, nie bacząc już na nic, ani nawet na majestat królewski, jak nie trzaśnie z bicza, jak nie huknie z całej mocy: „Au! Aju! Aju! Hyj!!!”, a konie, jak żeby zrozumiały, że tu idzie o dobrego pana i o własny ich honor, jak się nie wypną gdyby pałąki, jak się nie wysadzą całe garbate, jak nie szarpną z miejsca — i oto kolasa królewska już na twardej drodze i jeno wio! dalej!
Tak podwiózł ojciec króla do Janowa, a niedaleko już było do tej stacji, i tu dwór cały zatrzymał się. Kiedy ojciec koniska udręczone wyprzągł, aby wracać po swój wóz, co został w tyle na drodze, każą mu do króla. Stanął ojciec truchlejący przed Majestatem
Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/016
Ta strona została skorygowana.