Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/017

Ta strona została skorygowana.

Pańskim po raz pierwszy w życiu a i po raz ostatni, a oczu nawet podnieść się nie ważył na oblicze królewskie. Mówi król Zygmunt:
— A jak się ty zowiesz?
— Marek Bystry, Miłościwy Królu!
— Wierę Bystry — król na to — boś też i chłop bystry, A skąd ty?
— Z Podborza, z ekonomii samborskiej, Miłościwy Panie.
— Tedy z Rusi, a mówisz dobrze po polsku.
— Bom ja jest Polak i łaciński.
A trzeba wam wiedzieć, że wśród Rusi samborskiej jest dużo osad jakoby mazurskich, to w całych osobnych gromadach, to z Rusią pomięszanych: Powtórnia, Powodowa, Strzałkowice, Biskowice, Radłowice i tak dalej, które to osady, jako ludzie opowiadają, jeszcze ongi dawnymi laty stara królowa, co się Bona zwała, pono znad Wisły tu na Ruś sprowadziła po wielkim powietrzu, kiedy Ruś miejscami całkiem wymarła; to i ojciec mój z takiej osady pochodził.
— Masz tobie, Bystry; jedźże z Bogiem — rzecze dalej król i rzuca ojcu do czapki czerwony złoty z swoim wizerunkiem.
Łaskawość Króla Jegomości dodała ojcu serca; powiadał potem, że mu się tej chwili przypomniało owo mądre przysłowie: „Chwytaj okazją z przodu, bo z tyłu łysa“. Jak tedy stał, tak pada plackiem pod stopy króla, wołając:
— Najmiłościwszy Królu! Błagam ja pokornie miłosierdzia Waszego, biedny pachołek!