Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/028

Ta strona została skorygowana.

głową i uśmiechnął się wesoło, zeskoczył z konia, zdjął czapkę, pokłonił się pięknie matce, pocałował ją w rękę i rzekł:
Sława Bohu! Daj Boże zdrowie, pani matko!
Kiedy zdjął czapkę i grzecznie nas pozdrowił, my oboje jeno gęby pootwierali od zdziwienia, bo ano ten człowiek miał całą głowę ogoloną, a na wierzchu jeno został mu długi kosmyk włosów, jakoby warkocz zapleciony, a ten sobie zawinął aż poza ucho. Pomiarkował to ten człowiek, że na niego jakby na dziw patrzymy i śmiejąc się rzecze:
— Ano, to wy, jako baczę, żywego Kozaka jeszcze nie widali?
Jam przecież widywał często kozaków starościńskich, bo z zamku samborskiego z listami jeździli, ale ci byli w barwie przystojnej i włosy tak strzygli, jako my wszyscy, i nie wieszali na siebie takich biesag kosmatych i spis takich długich u nich nie widziałem, jeno szable i pletnie. Tak mu też powiadam.
— Bo tamto to sobie czeladź służebna, starościńska — rzecze on na to — a ja mołojec rzetelny, wolny, i z Kozaków „nieposłusznych“, zaporoskich.
— A kiedy wy nieposłuszny i niesłużebny, to czemu służycie i słuchacie? — mówi matka.
— Bo teraz muszę, ale mój ojciec nie musiał i ja przódy nie musiał, i niezadługo to znowu nie będę musiał, jak Bóg da... U nas tak powiadają: Terpy, Kozacze, budesz atamanom!
Mówił po rusku lubo umiał także po polsku, ale my i po rusku dobrze go rozumieli, jako żeśmy między samą Rusią i porodzili się, i wychowali.