Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/031

Ta strona została przepisana.

kiedyby coś bardzo dobrego i umiłowanego od ciebie uciekało, uciekało, a nareście całkiem uciekło i wrócić nie obiecało... Matce mojej zawsze się wtedy na płacz brało i zawsze jej stawał na oczach ojciec, biedny, samotny, wędrowny, w dalekich pogańskich krainach.
— Miły Boże — rzecze tak raz matka — co tam teraz mój porabia!
— Wasz? — pyta Semen i mówi dalej: — Ot, ja głupi, to ja myślał, że wy wdowa, a gdzież wasz?
— Pojechał z furmanką, z ormiańskim towarem... już temu kilka niedziel będzie.
— A gdzie pojechał? — pyta Kozak.
— Daleko, bardzo daleko, aż do Czarnego Morza.
Kozak klasnął w dłonie i woła:
— Czarne Morze! Znaju, znaju! Bywał ja na Czarnym Morzu, oj, bywał! Tak rok jeszcze bywał! Hej, hej, to jakby moja ojczyzna!...
A kiedy to mówił, to tak jak gdyby i radość, i żałość jakaś zarazem go zbierała, a oczy mu się zapaliły jak dwa żywe węgle.
— Nad Czarne Morze pojechał; ot, i patrzcie, a nic mi nie mówicie! Ale gdzie, na jaką stronę? Widzicie: Czarne Morze wielkie, wielkie jak świat! A po brzegach grody i sioła, i zamki, a od jednych do drugich daleko, daleko, znowu świat! Biłogród, Kilia, Sulima, Tarabozan, Synopa, Warna...
— Warna, Warna! — zawoła matka — do Warny z kupcami pojechał.
— Ot, co, tak i gadajcie, do Warny! Znaju, znaju! To nie tam od Zaporoża, gdzie nasz Dniepr,