niego jak do człowieka i powiadał, że koń jego rozumie, a on konia; jakoż była to szkapa osobliwa, jak dobrze chowany pies zmyślna i posłuszna, i jak pies do swego pana przywiązana. Pozwalał mi też na swego konia wsiadać, a kiedy tamte dwa konie husarskie prowadził na przekłuskę, pozwalał mi jechać na swoim, a sam jednego z husarskich dosiadał.
Jednego ranka wyjechaliśmy tak z końmi i wzięliśmy się drogą ku Samborowi. Ujechaliśmy może jaką ćwierć mili, kiedy się natkniemy na wóz mały, ale dobrze naładowany, tak jakby jakiś towar wiózł, z dwoma mocnymi końmi w zaprzęgu węgierskim i z furmanem ubranym nie po naszemu, bo u nas takich świtek z samodziału i takich czapek wysokich, spiczastych, a bardzo podobnych do tej, jaką Kozak Semen miał na głowie, nigdzie dokoła nie naszano. Jak go Semen zobaczył, to aż prawie podskoczył na koniu i zaraz do niego po rusku:
— Sława Bohu! A wy od Taraszczy?
— A od Taraszczy. Od Łebedynej Grobli.
— A skąd jedziecie?
— Aż z siedmiogrodzkiej ziemi.
— A dokąd Bóg prowadzi?
— Do Lwowa, a stamtąd, pomagaj Bóg, do domu, na Ukrainę.
— A wóz i konie wasze?
— Gdyby moje! Ja czumak biedny. Nie moje, żydowskie...
— A jaki to Żyd?
— Chocimski, turski Żyd, Czarny Mordach.
Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/034
Ta strona została przepisana.