Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/038

Ta strona została przepisana.

Trafiła matka w samą prawdę, bo pod wieczór wuj kantor, który Semena u nas poznał i bardzo polubił, przybieżał do nas zadyszany i prawi:
— Jechali dziś solarze z Drohobycza; powiadali, że tam niedaleko Bronnicy znaleźli ludzie na polu jakiegoś turskiego Żyda, szablą srodze zrąbanego, że już znaku życia nie dawał. Złożyli go u Żyda kwotnika, co niedaleko mieszka, a balwierz, co go zawołano, jeszcze się w nim życia domacał, ale mówi, że mu śmierć pewna od rozłupanej czaszki.
— Od Semenowe j szabli! — zawołałem prawie z uciechą, bo lubom z tej całej przygody nic nie rozumiał, przeciem na ślepo trzymał z Kozakiem przeciw Żydowi.
— Pewno że nie inaczej — mówi na to wuj — ale kto tam wie, czy się i Semenowi nie dostało, bo Żyd ów prawie że jeszcze trzymał w ręce wystrzelony pistolet.
— Może i Semen zabity! — woła matka. — Może, postrzelony, powlókł się gdzie w las albo w pole i tam skonał. Nieszczęśliwy sierota!
— Toby jego koń został — mówię ja na to — a jak konia nie ma, to Semen pewnie zdrowo uszedł. Znam ja tego konia dobrze; nie odstąpiłby on swego pana na krok; tak by przy nim wartował, jak pies, i prędzej by zdechł, niżby go odbieżał.
Tak my i wszyscy we wsi gadali i zachodzili w głowę, co to była za rzecz między Semenem a tym podróżnym Żydem turskim, a tymczasem znowu dzień minął bez słychu i wieści, i wszystko, jako nam było tajemnicą, tak i pozostało. Tej nocy ja znowu