są zawiaski, a z drugiej maleńki zameczek, bardzo snadź misterny, bo oczko w nim do klucza takie małe, jak ziarenko pszenicy. Miarkuję tedy, że to żelazne jaje jest jeno olsterkiem, czyli puszką zamkniętą, która mieści coś w sobie, co zostanie dla mnie tajemnicą, bo kluczyka w mieszku nie było.
Jam był rad z tego, bo ciekawość ludzka, a dopieroż kiedy młoda, zawsze gotowa wieść w pokuszenie i co wiedzieć, czy znalazłszy kluczyk, nie byłbym otworzył tego olsterka, a przez to może nabawił się niepokoju i wyrzutu sumienia, żem złamał przysięgę, bo kiedy Semen nie chciał mi powiedzieć, co za rzecz jest, którą zakopał, to snadź nie chciał, aby je kiedykolwiek oko moje oglądało. Niechże sobie to skryte licho siedzi, gdzie je zamkniono; dość dla mnie wiedzieć, że to czarne jaje ani się stłucze, ani popsowa i nosić je mogę w kieszeni, jako chcę.
Ale przecież, choć takie małe i lekkie i do schowania łacne, za cetnar mi ważyło to czarne olsterko, żem z nim niepewien był samego siebie ani wolności mojej i zdrowia, bo jak tego nie zgubić, jak się nie zdradzić, jak się opowiedzieć, kiedy mnie gdzie trząść będą, chudego pachołka, a oto cale nietrudno, bo biednemu napaści i złej przygody długo nie szukać. Jakoż było mi z tym jak z kradzionym złotem albo ze złym sumieniem, a tak na mnie niewinnym jakby na złodzieju bezustawnie czapka gorzała.
Ruszyłem w drogę tą ciemną, głuchą puszczą, bo trzeba wiedzieć, że w owym czasie lasy, jak się poczynały od Sambora, tak się ciągnęły całymi milami w różne strony, jako się już raz przedtem rzekło,
Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/074
Ta strona została przepisana.