Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/078

Ta strona została przepisana.

siąc by, iż Tatary żywe jakby orzechy zębyma gryźć będzie, człek z dużymi wąsiskami, szpiczastą brodą i przy zardzewiałej szabli u boku, osobliwie ten jeden jak chusta pobladł i siadł pokornie na murawę, trzęsąc się ze strachu.
— Żeby my to wszyscy na wojnach bywali — rzecze teraz ów bystry chłopak z kogucim piórem, a oczy jeno mu się śmieją — jako owo pan Grygier, i taki miecz na karkach pogan i nieprzyjaciół Korony Polskiej srodze poszczerbiony przy boku mieli, tobym ja był cale spokojny; moglibyście krzyczeć, jako chcecie. A co, panie Grygier, wy się pewno Tatarów nie boicie?
— Ja bym się miał bać? — zawoła teraz ten człek ze szpiczastą brodą i nadyma się, i wąsy kręci, i znowu straszno dokoła patrzy, że mu się jeno oczy przewracają, a przy tym chrapie jak lew.
— Albo mnie to nowina Tatary! Chrrry! Niechaj się jeno który pokaże! Chrrry!! — i to mówiąc uderzył po szabli.
— Kto by to rzekł — prawi dalej ów ciekawy wyrostek, który mi się coraz bardziej podobał — że ten rycerski człek, pan Grygier, do krawieckiego cechu należy! Taka hetmańska dusza, a owo igłą zabawiać się musi i nożycami! Panie Grygier, a na chocimskiej ile Turków zabiliście?
— Kat by ich tam rachował, chrry! — rzecze pan Grygier ze srogim spojrzeniem — ale gdyby każdy z tych, co tam byli, tak samo sobie poczynał, jak ja, do jednej łapy bylibyśmy to pogaństwo wysiekli! Chrry!