Na tę wieść pan Grygier od razu stał się srogim rycerzem; zacznie oczyma przewracać i szabli dobywa.
— A czemuż mnie nie wołaliście, chrrry! — woła. — Ukażcie mi ich zaraz, chrrry!
— A jak było wołać, kiedyście uciekli schować się w leszczynę — mówi Urbanek.
— Jam nie uciekał ani się chował! Zdrzemało mi się trochę, a szkoda, boby byli nie uciekli!
— Pewno, żeby byli przed wami nie uciekli — rzecze Urbanek — ale dajmy temu pokój; chodźcież z nami i otwórzcie to wasze duże torbisko, co z wami było na chocimskiej, jeść nam się chce!
Jakoż z dobrą chęcią zdjął pan Grygier torbisko, a była w nim cała spiżarnia: gorzałka i chleb, i ser, i jaja warzone. Tedy jedli wszyscy i mnile dali, a czas był, bom z głodu ledwo na nogach się trzymał.
— Widzisz, Hanuszu — mówi do mnie na boku Urbanek, a już wiedział, jak się nazywam — ten Grygier Niewczas to bardzo dobra dusza, ludzki i poczciwy, jeno mu się na jednym punkcie coś w głowie popsowało, a to od dwóch lat dopiero. Kiedy królewicz Władysław pod Chocim z wojskiem ciągnął, potrzeba mu było krawców do obozu, a ten Grygier z kilku Lwowskimi krawcami ujednał się także. Tam pod Chocimem w wielkich bywał trwogach i coś mu się w głowie przewróciło. Zajęcze ma serce i przed myszką mizerną by uciekał, ale mu się wżdy zdaje, że na wojnach bywał i Turków gromił. A tak z tym pewnie umrze, bo nikt mu tego już nie wyperswaduje.
Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/088
Ta strona została przepisana.