Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/091

Ta strona została przepisana.

— A ty umiesz czytać! No, patrzcież, ja znam takich, co w aksamicie chodzą i w bławatach, a czytać nie umieją, a ten pachołek wiejski czyta! A co ty więcej umiesz?
— Nic — mówię na to. — Ja chłopski syn jestem, a do tego sierota, o nauce mi nie myśleć; chleba i dachu nie mam.
— „A, B, C, chleba chce“ — rzecze wesoło Urbanek — ale ja taki, jako i ty, ani dachu, ani chleba własnego nie mam, a przecież się uczę. Pan Heliasz mi pomaga i inni dobrzy ludzie we Lwowie, bom ja mendyczek.
— A co to znaczy: mendyczek? — pytam.
— Żebraczek. Mendyczek a żebraczek to jedna rzecz jest. Mendico znaczy po łacinie: żebrzę, i dlatego biednych żaków szkolnych we Lwowie zwą mendyczkami, tak jak w Krakowie pauprami, a także z łaciny, bo pauper to tyle, co ubogi.
— Dobrzy tam ludzie u was być muszą — mówię — między takimi ludźmi to i słonko cieplejsze.
— Wszędy są dobrzy ludzie — rzecze mendyczek — wszędzie słonko ciepłe. Albo gdzie nie?
— U nas! — odpowiem. — U nas gdybym ja chciał być taki mendyczek albo żebraczek, toby mnie psi zagryźli! Widać ja łaski boskiej nie godzien, a za łaską ludzką taki ubogi pachołek, jako ja, niedaleko zajdzie.
— A ja jej także pewno nie godzien, a przecie w daleką drogę się wybieram i nie tracę nadziei, że tam zajdę, gdzie idę.
— A dokąd idziesz? — pytam.
— Do Krakowa, a potem do Padwy.