Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/092

Ta strona została przepisana.

— Do Krakowa to już daleko — mówię na to — ale do Padwy to pewnie jeszcze dużo dalej, może tak daleko, jak ojciec towary ormiańskie powiózł.
Roześmiał się głośno mendyczek i powiada:
— Bo ty myślisz, że ja tylko tak wędrować chcę i tu zaraz z lasu do Padwy się wybieram! Jak skończę szkoły we Lwowie, to pójdę na akademię do Krakowa, a z Krakowa pojadę do Włoch, do Padwy, i tam znowu w akademii uczyć się będę.
Zawstydziłem się trochę, żem taki prostaczek i nigdy nic o akademii żadnej nie słyszałem, i patrząc na jego łatany giermaczek, mówię:
— A potem będziesz pan.
— Stary król nieboszczyk, powiadają, że mawiał: Disce puer, faciam te mości panie! To znaczy po polsku: Ucz się, chłopcze, a zrobię ciebie mości panem! Ja tam panem nie będę, bo u nas w Polsce trzeba się już urodzić panem, a i nie dbam tak o to, ale będę uczonym człowiekiem, Doctor Clarissimus!
— Doktór Klarissimus! — powtarzam, a po cichu myślę sobie, że to pewno między uczonymi ludźmi tyle znaczy, co między furmanami auriga regius, ale nie mówię nic, aby mendyczek nie śmiał się ze mnie. A potem bardzo smutno mi się zrobiło i bardzo ciężko na duszy, że owo insi, tacy biedni, jako i ja, i tacy młodzi jako i ja, a już wiedzą, kędy idą i gdzie zajdą, i jakie jutro ich czeka za wolą Bożą, a ja nie wiem, gdzie mam nogą stąpić, gdzie głowę skłonić, czego szukać i czego czekać, i jestem jako marny liść przez wiatr pędzony, niepewny, kędy los mnie