Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/107

Ta strona została przepisana.

Ja raz tylko, kiedy mi proch ścierać w tej izbie kazano, księgę tę otworzyłem i samą pierwszą kartkę albo tytuł z niej przeczytałem, i zaraz od samego pana Spytka, który mnie na tym zeszedł, dobrze dostałem po uszach, żem ją potem z daleka obchodził, jakoby złego psa, co milczkiem kąsa. Ale pamiętam, że na tej pierwszej karcie wypisano było: Księga główna kredytorów i debitorów dla spraw mojego Jarosza Spytkowego handlu, którym sprawom miech Bóg dać raczy dobry początek, szczęśliwy środek i najdoskonalsze skończenie na chwałę Jego świętą, ku uczciwości ciała i dusznego zbawienia. Amen. W tej książce zapisywał pan Heliasz wszystko, co się kupiło i co się sprzedało, kto co panu Spytkowi i co komu pan Spytek był winien, i jakie handle z jakimi kupcy zawarto, i ile jakiego towaru ma być na składzie, żeś wszystko na łut i grosz miał wyrachowane.
Niedaleko pultynka, przy którym siadywał pan Heliasz, przybita była na ścianie taka skarbonka ze szparą do wrzucania pieniędzy, jakie bywają po kruchtach kościelnych, a na skarbonce było wypisane:

URBANKOWI
DO PADWY

i tu rzucali nie tylko pan Heliasz i pan Spytek, ale za ich namową także i kupcy, i mieszczanie, i panowie, co do sklepu przychodzili, od czasu do czasu to orcik, to złoty, to grosz, a jak się szczęśliwie zdarzyło i jak się trafił jaki wielki pan, co płacił rachunki swoje w sklepie albo kontent był z interesu, to i czerwony złoty zapadł tam między miedź i srebro.