Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/108

Ta strona została przepisana.

Nie tak mi to łatwo poszło obeznać się ze wszystkim, co mi wiedzieć trzeba było, aby nie jeść daremnie chleba pana Jaroszowego. Z początku tom tylko sklep i kantor zamiatał, naczynia aptekarskie, tygle, kotły, alembiki czyścił, potem kazano mi do składu w indermachu chodzić, przy ładowaniu towaru pomagać i inne podlejsze rzeczy odprawiać, a dopiero kiedy się przyuczyłem więcej, co, Bogu dziękować, coraz snadniej mi przychodziło, kiedym już wagę rozumiał i dobrze się poznał, co jest waga gdańska, co wrocławska, co norymberska, co jest łaszt, co kamień, co kwintał, co bezmian, co oka turecka, co szyffunt, co grzywna, a wszystko te różne wagi są w handlach lwowskich używane, bo tu i Niemiec, i Włoch, i Anglik, i Turek handluje, a każdy po swojemu waży i po swojemu płaci: ten czerwonymi węgierskimi, ten weneckimi cekinami, ten asprami, ten plastrami, ten złotymi, ten lewkami i tak dalej bez końca, że ci się, człecze, głową dobrze nakiwać trzeba, nim to na równą monetę przerachujesz. Potem jużem i w sklepie pomagał, i cenę towarów połapał, jak się który płaci; sam też co sprzedać i jako trzeba zapisać umiałem, do czego mi nie tyle pan Heliasz, bo nigdy czasu po temu nie miał, co mendyczek Urbanek pomógł, bo ten, bywało, w alkierzyku do późnej nocy ze mną siedzi a sprawniej pisać i rachować mnie uczy.
Pan Heliasz wszystko wiedział o mnie, bom mu się ze wszystkiego wyspowiadać musiał, tylko o Semenie, o żydzie Kara-Mordachu i o owym żelaznym olsterku zamilczałem, bom się zawsze pod przysięgą