Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/119

Ta strona została przepisana.

pan Jarosz zawsze kogoś z towarami; na znaczne jeździł p. Dominik, a na jarosławski, który był najgłówniejszy, nawet sam pan Heliasz; na mniejsze wyprawiano kogoś z młodszych czeladników. Gotowaliśmy tedy jednego dnia towary według regestrów, które nam Wypisał pan Heliasz, kiedy pan Dominik nie mógł jakoś jednego regestru dobrze wyrozumieć i kazał mi z nim iść do kantoru do pana Heliasza i jego albo samego pana zapytać.
W kantorze pana Heliasza nie było, tylko sam pan Jarosz i jakiś drugi pan, który mi się bardzo znaczny wydał, bo ubrany był bogato, szpadę miał pozłocistą przy boku i cudne pierścienie na palcach, a pan Jarosz rozmawiał z nim po włosku snać w bardzo ważnej rzeczy, bo ledwiem się na progu pojawił i jeszczem się nie był opowiedział, a już pan Jarosz ręką machnął i precz mi iść kazał. Wracam do indermachu i mówię, dlaczegom się nie sprawił.
— A to już wiem — rzecze pan Dominik — to jest kupiec bardzo znaczny wenecki, który wczoraj wieczorem do Lwowa przyjechał; w ważnej sprawie on z panem Jaroszem rozmawia; nie dziw, że ci za drzwi kazano.
— Pewnie sztych wielki jakiś z panem Jaroszem robi — mówię, bo pan Jarosz handle zamorskie prowadził i towar towarem płacił, tak, że na przykład za zamorskie korzenie dawał wosk, sobole albo bursztyn, bo i to miewał niekiedy na składzie, a taka zamiana „sztychem“ się nazywa.
— To nie o żaden sztych idzie — odpowiada pan Dominik — ten Wenecjanin, to jest brat tego