Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/121

Ta strona została przepisana.

odkryje pewno zbrodnię, jeżeli to zbrodnia naprawdę była, a wszystko jakoś mi mówi, że wierę była.
— Fok! — ozwał się znowu z kąta Woroba, ale już głośniej.
Wiedziałem ja, że Woroba, kiedy około małmazji chodził, a osobliwie kiedy się wino z wielkich kuf do półkufek przelewało, często gęsto łyknął sobie po drodze tak sprawnie, że nikt tego nie widział, i zawsze potem do siebie mruczał a nawet pokrzykiwał, myślę tedy, że i teraz nie inaczej było, i nie zważam na to.
— Ten doktor Kurcjusz — opowiada pan Dominik — pochodził z Wenecjia był sławnym lekarzem w Krakowie i często go stamtąd wielcy panowie do siebie, bywało, sto mil i więcej poza Kraków wzywali. On się nie tylko lekarską sztuką bawił, ale i handlem, a zwłaszcza srebra, złote łańcuchy i klejnoty wojewodom i kasztelanom woził, a także pieniądze kupcom i panom ze szlachty pożyczał, bo ich dużo miał i dużo swoją nauką zarabiał. Otóż rok temu właśnie będzie, kazał mu jechać do siebie książę Ostrogski aż do ziemi wołyńskiej i doktor Kurcjusz wybrał się z Krakowa, a jako zawsze zwykł był, wiózł z sobą dużą skrzynię, pełną najprzedniejszego towaru, bo jak o tym dawał tu znać pan Montelupi z Krakowa, przyjaciel i podobno krewny jego, było w tej skrzyni mnogo srebra i złota, było dość pierścieni i kanaków sadzonych samymi brylantami, rubinami i perłami, kilka złocistych kobierców i sporo innych przednich osobliwości, a także driakwi funtów dwadzieścia. Ale, co pewno jeszcze więcej wa-