Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/123

Ta strona została przepisana.

zienia pod Aniołem na kilka dni zamknięto, ale on się od przysiągł na Ratuszu przed krucyfiksem i, panami ławnikami, jako doktor Kurcjusz rzeczy swoje przed sobą wysłał, cale ich z woza nie zdejmując, a sam tylko u niego przenocował, a nazajutrz zaraz po odemknięciu bram miejskich na drugim wozie odjechał. Wrotni miejscy z początku mówili, że nikt taki żadną bramą nie wyjechał, ale potem jakoś zaczęli mówić inaczej, że może być, że im się tak zdaje, że nie pamiętają; a powiadano sobie w mieście, że im ktoś za to dobrze zapłacił.
— A wy, panie Dominiku — pytam — co o tym myślicie?
— Ja to samo myślę, co nasz Woroba, ale mówić o tym nie będę, bo to nie bardzo bezpiecznie.
— Fok! — krzyknie znowu Woroba gdzieś z poza miechów i kuf jakby spod ziemi.
— Panie Dominiku, a co za człowiek jest ten Fok?
— Pan Jost Fok — mówi p. Dominik — jest niemieckiego pochodzenia, ale nie z takich cnotliwych Niemców, z jakich p. Melchior Szolc albo pan Jan Alembek idzie, bo mówią jedni, że ojciec jego był katem w Głogowie na Szląsku, inni że jest synem żyda, co się pod szubienicą wychrzcił dla uratowania życia, a znowu inni, że się on Fok nie nazywa, tylko się tak sam przyznał, bo tych prawdziwych Foków rodzina jest i znaczna i uczciwa. Ale dzisiaj ma już prawo miejskie i posiadłość znaczną i w łaskach jest u pan.a rajcy Haydera, który go za swego faktora przy handlach rozmaitych wziął, bo też ma to być