Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/143

Ta strona została przepisana.

— Ale będzie — odzywa się głos trzeci po rusku, a to był pewnie głos żyda Mordacha, który tylko po turecku i trochę po rusku mówić umiał. — Już na niego u tego kupca czekają i po mieście go szukają także.
— Szukają, ale nie znajdą — rzecze krótko pan
Fok.
— Czemużby nie? — pyta hajduk.
— Bo uciekł.
— Uciekł! — zawołali razem hajduk i żyd.
— A uciekł — mówi Fok — i głupi by był, gdyby nie był uciekł, skoroście łazili w jasny dzień po Rynku, że was każdy widział! Trzeba było mnie słuchać. Mówiłem wam: nie jedźcie, zostawcie to mnie, a jeżeli już koniecznie jechać chcecie, ukryjcie się gdzie w gospodzie.
Mordach coś po turecku z gniewem zawołał, jakby klął, i znowu po rusku się ozwał:
— Gdzie on mógł uciec! Trzeba go zaraz łapać! A jak wy wiecie, że uciekł?
— Bo wiem, gdzie uciekł.
— Wiecie, gdzie uciekł, panie Fok, i nie mówicie tego zaraz, a my czas tracimy! Gdzież on uciekł? on nie mógł daleko uciec; w którą stronę uciekł?
— We Lwowie jest cztery wyjścia, dwie bramy i dwie furty, pewnie przez jednę z nich uciekł.
— Panie Fok — mówią razem i Kajdasz i żyd, bo prawie zawsze razem mówili, pomagając sobie wzajem — wy z nas żartujecie, a nam się pod nogami pali!