Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/145

Ta strona została przepisana.

Mordach znowu zaklął z turska i prawie już nie krzyknął ale zacharczał, jak wtedy, kiedy Kozak Semen gardło mu dławił:
— Pięćset!
— Panie Mordach — rzecze teraz Fok — jeżeli wam chłopca dam, a u chłopca będzie to, czego szukacie, dacie mi tysiąc dukatów. Ani grosza mniej! Spiszemy z sobą na to intercyzę, złożycie pieniądze za rękę, a do jutra rana przystawię wam chłopca, gdzie chcecie: na Ratusz, do gospody, do kata, choćby prosto pod szubienicę. To moje ostatnie słowo, jakem Fok!
Zaczęło się teraz frymarczenie i targowanie długie, to głośne, to takie ciche, żem chwilami dosłyszeć niczego nie mógł, ale to wyrozumiałem, że żyd tyle pieniędzy nie miał, aby je złożyć za rękę i zapis dawał, a pan Fok zapisu gołego nie chciał, jeno żądał bezpiecznej poręki, a Mordach poręki żadnej we Lwowie dać nie mógł, jako iż był nieznany nikomu, tylko do jednego złotnika pana Siedmiradzkiego listy miał, a ten by takiej znacznej poręki pewno mu nie dał. Stanęło owo na tym, że Fok zaraz z Mordachem do żółkwi pojadą, gdzie był pewien żyd bogaty bardzo, co Mordacha jeszcze z Turek znał i handle z nim miewał, i ten to żyd miał dać porękę na ów umówiony zapis. Skończyło się targowanie w izbie, słyszałem, jak ktoś, a była to oczywista rzecz, że sam Fok, spróbował, czy drzwi z izby, przez które mnie wypchnął w to moje więzienie, dobrze są zamknięte, i klucz z zamku wyciągnął a potem wszyscy wyszli i zostałem sam w ciszy i ciemności.