Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/149

Ta strona została przepisana.

Foka należała. Siadłem sobie na tej skrzyni, dumając, co dalej pocznę, a wszystkie myśli moje z jednej rzeczy bieżą i ku jednej wracają, jak rój pszczół z ula i do ula, a to: jakby stąd uciec.
Mam przed sobą dużo czasu, jeżeli wszystko tak się stanie, jak w izbie uradzono. Będzie teraz jeszcze ze dwie albo i trzy godziny do południa, tedy Fok, jeśli pojechał zaraz z Mordachem do żółkwi, nie stanie tam prędzej jak dobrze z południa. Będą się tam jeszcze pewno swarzyć i targować z sobą, nim ową porękę spiszą, upłynie im choćby dwie godziny, gdyby tedy najspieszniej im było, dobrze pod wieczór dopiero wrócą. Jeżeli mi się uda uciec, to tylko przez ono okno; innego sposobu nie ma. Okno okrągłe i ciasne; jam wprawdzie nie gruby, a raczej wiotki, ale tak na oko trudno zgadnąć, czy się przewlokę. A jeżeli się przesunę, jak się na dół spuszczę? A jeżeli się spuszczę, kędy tam na dole się znajdę, bo ani wiem, gdzie to okienko wychodzi?
Tak rozmyślając ciągle, patrzę w ono okienko okrągłe jakby w zbawienie moje, jakby w oko dobrego przyjaciela, co na mnie opuszczonego litośnie patrzy i mruga tajemnie, abym się co rychło ratował, i tak mi się w tej biedzie okienko to wydało jako słoneczko w onych wierszykach, które Urbanek na pamięć, umiał: „śliczne oko, dnia oko pięknego“. Kiedy mu się tak przyglądam i mierzę okiem jego szerokość i jego odległość od podłogi, dopiero obaczę, że owo drewniane puzdro, na które stanąłem, kiedym chciał okna dosięgać i z któregom się obalił na ziemię, połamało się pode mną i że to stąd był ów trzask, który