Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/150

Ta strona została przepisana.

padając słyszałem. Puzdro podstawiłem był sobie nie dnem, ale bokiem, bo było za płaskie, tak, że kiedy się zapadło pode mną, zameczek się rozsadził, wieczko się popękało, a ze środka wysypało się wszystko, co tam było. Nie było tego wiele: kilka maluczkich bardzo flaszeczek, jakie bywają u doktorów na bardzo ostre i drogie leki, długi tulich a raczej sztylet włoski i trochę papierów.
Wpadł mi w oko najpierwszy sztylet, bo mi mógł być wielce użyteczny w mojej potrzebie. Wziąłem go do ręki i wydobyłem z skórzanej pochwy; trochę był rdzą nadjedzony, ale jeszcze ostry i jako broń mógł dobrze służyć. Zgarnąłem potem papiery i chcę je nazad wrzucić do puzdra wraz z onymi flaszeczkami, kiedy na jednym z nich wpada mi w oko napis większymi literami:

Andreas Curtius Doctor Medicinae.


Skwapliwie się teraz rzuciłem na te papiery, a dziękowałem w myśli mendyczkowi, że mnie w czytaniu przećwiczył, bom przedtem ledwie z drukowanego czytać umiał, a pisanego ani w ząb, zwłaszcza kiedy było drobne i choćby troszkę tylko posuwiste a pokrętne. Było tych papierów kilkanaście sztuk, i po łacinie, i po polsku pisanych, a chociaż wszystkiego nie tylko rozumieć, ale nawet odczytać nie mogłem, przecie to mi jasna rzecz była, że wszystkie się odnoszą do onego doktora weneckiego Kurcjusza, który, stanąwszy u pana Foka we Lwowie, w taki tajemny sposób zginął bez śladu i wieści. Były tam