Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/152

Ta strona została przepisana.

Ale jako uciec? Jak się rzekło, jedyna droga była przez okienko, ale aby tędy się wymknąć, trzeba było dostać się do okna tak, aby się móc przewlec przezeń leżąc na brzuchu, nogami do podwórza, głową do komórki, było albowiem nazbyt ciasne, aby w inszy sposób zrobić to była rzecz podobna, żeby zaś tym jedynym sposobem wydostać się przez okno, trzeba było znowu ustawić sobie jakoby rusztowanie, takie wysokie, aby równało się z framugą okienną. To była rzecz główna i do niej się zaraz zabrałem.
Trzeba było najpierw przysunąć ową dużą i wysoką skrzynię do samej ściany pod okno, a była to robota niełatwa, bo skrzynia była bardzo ciężka a podłoga z cegieł bardzo nierówna, tak, że posuwać po niej ciężar było nazbyt trudno. Nie tracąc czasu, wziąłem się do tego. Co się przyprę do skrzyni z całej siły, że mi aż żebra trzeszczą, to ledwie ją na cal poruszę. Pot mi się już leje z czoła, ręce już opadają z wysiłku, krzyże nieznośnie bolą, a skrzynisko owo przeklęte ledwie na pół łokcia polazło, jak ślimak po piasku. Ale że tu o życie lub śmierć chodzi, tedy co upadnę na sile, to się znów wzmagam, ostatniego tchu dobywam, a nie ustaję. Co chwila przerwać muszę to przeklęte posuwanie, bo choć skrzynia okrutnie ciężka, przecie nie musi być pełna, bo co raźniej posunę po cegle, to zaraz zadudni i zadzwoni, jakby w niej same łańcuchy się tłukły.
Dużo czasu stracił ja na posuwaniu tego skrzyniska i już dobrze było z południa, kiedy nareście przywlokłem je pod samo okno. Teraz wziąłem ów stół o dwóch nogach, ale cóż z nim uczynię, kiedy na