Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/158

Ta strona została przepisana.
XI


KARAWANĄ DO TUREK


Biegłem za Woroba, nie wiedząc dokąd; najpierw ku Bosackiej furcie, od furty wzdłuż miejskiego muru aż do Ormian, od Ormian znowu popod dom pana Stancla Szolca nazad ku ulicy Bożego Ciała, aż nareście widzę, żeśmy zrobili jakoby kolo i dobiegamy do tylnej bramy kamienicy pana Spytka. Tu się hamał zatrzymał, wyjął z kieszeni klucz, otworzył bramę, pchnął mnie w sień i zaraz zamknął. Stanąłem zadyszany, a skorom tylko trochę tchu złapał, pytam:
— Woroba, a mnie tu szukano z ratusza?
— Szukano — rzecze Woroba i ciągnie mnie za sobą do indermachu.
Byłem bez czapki, bo została u Foka; mówię mu tedy, że muszę wziąć sobie starą czapkę z mojego alkierzyka. Puścił mnie, ale w ślad poszedł za mną. sLuż było całkiem ciemno; idę po omacku do kąta, gdzie moja skrzynka stała, a miałem na myśli nie czapkę, ale ową żelazną puszkę Semenową, czy też jest jeszcze. Szukam, skrzynki mojej nie ma.
— Woroba, a moja skrzynka? — mówię przestraszony — czy mi ją wzięli?