Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/168

Ta strona została przepisana.

też przystąpił do minie, wziął mnie za obie ręce, nasrożył wąsa, namarszczył czoła i po staremu woła:
— Jedziesz do Turek; nic się nie bój, chrrry! Jam pod Chocimem 100.000 Turków widział, chrrry! 1000 armat tam biło, a nie bałem się nic a nic...
I byłby pewno dalej tak po rycersku mówił, jako już taka ta jego słabość była, ale Marianeczka wróciła, a on też zaraz przestał. Wyniosła coś Marianeczka z drugiej izby i podając mi, mówi:
— Niech to Hanuszek zawsze na piersiach nosi, a Panna święta niech go chroni i wraz z ojcem niech go zdrowo do domu przywiedzie.
Był to medalik mosiężny z wizerunkiem Najświętszej Panny Maryi na jedwabnym sznureczku; wziąłem go wdzięcznym do głębi sercem, a do dziękowania nawet jednego słówka znaleźć nie mogłem od rzewności i radości zarazem, bo mi się tak jedna z drugą zespoliła w duszy, żem jakoby między śmiechem a płaczem wisiał. Nosiłem ten medalik odtąd zawsze, nigdym się z nim nie rozstawał, z nim też umrę i z nim mnie pochowacie... Z ciężkim sercem wróciłem do kamienicy pana Spytka i do mojego schowania, a kiedy Woroba już chciał odejść i znowu aż do północy na klucz mnie zamknąć, przychodzi mi nagle myśl do głowy powierzyć się jemu i mówię:
— Woroba!
Hamał zamruczawszy po swojemu zatrzymał się u wyjścia.
— Woroba! Razu jednego był Kozak...