Ledwie świtało na niebie, kiedy wozy ruszyły, tak, że Halicka Brama była jeszcze zamknięta i dopiero nam ją otworzono. Niedaleko za bramą, kiedy minęliśmy nowy kościół Bernardyński i wjechali na gościniec gliniański, wylazłem spod poklatu i usiadłem sobie koło furmana, a świat wydał mi się wesoły jak nigdy, bom na wolność i z dobrą nadzieją wyjeżdżał. To było jakoś w połowie sierpnia, słoneczko wytaczało się na pogodne niebo, świat wyglądał jakby cały złoty i różowy, a było wesoło, aż człowiekowi w duszy robiło się ciepło i jasno.
W Krzywczycach zatrzymały się wozy przed gospodą, co była tuż przy drodze, i dopiero teraz zobaczyłem, że nas z miasta odprowadzali krewni i przyjaciele pana Harbarasza i tych, co z nim razem do Turek jechali, ale nie widziałem nikogo między nimi, co by mnie znał. Odbyło się żegnanie, pito jeszcze na szczęśliwą drogę, śpiewano, hukano sobie na wiwat, wyprawiano „dobre myśli“, jako to we Lwowie zwyczaj, aż nareście po jakich dobrych dwóch godzinach rozstano się z wołaniem i machaniem czapek, i wozy ruszyły dalej.