Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/175

Ta strona została przepisana.

Trzy wozy jechały dalej ze Lwowa, ale jeno ten jeden, w którym ja siedziałem, był bardzo ładowny, w dwóch zaś, w których był tylko lekki i bardzo kosztowny towar, jechali sami panowie Ormianie, a było ich czterech, sam pan Harbarasz, i trzej kupcy, panowie Rabiczka, Goryczka i Zachnowicz. Panowie Rabiczka i Goryczka jechali po kobierce i jedwabie, a pan Zachnowicz, o którym mi już był pan Dominik mówił, po dobrzeckie konie co najprzedniejsze, bo nimi handel prowadził, hetmanom, wojewodom a nawet samemu królowi je sprzedając. Miał przy sobie pan Zachnowicz niejakiego Bonarka, zawołanego roztrucharza, co się na koniach dziwnie znał i koło nich jako nikt chodzić umiał, człeka małego, już starego, z ogromnymi siwymi wąsiskami, który jeszcze u pana Sebastiana Zielińskiego służył, co także ongi sławnie na całą Polskę końmi handlował, ale już umarł był.
Mój wóz wyładowany był czapkami, które wyrabiano we Lwowie i sprzedawano w Wołoszy, suknami wschowskimi, gorlickimi i falendyszami, płótnem koleńskim, nożami norymberskimi i popielicami; zaś na wozie samego p. Harbarasza były skrzynie z sobolami, z bursztynem, ze srebrami lwowskimi, krakowskimi i augsburskimi, a wszystko to wieziono na „sztych“ do Turek, to jest, miano to mieniąc za towar tamtejszy, jako kobierce, złotogłowia, drogie kamienie, korale, korzenie i inne zamorskie rzeczy.
Dziwno mi było, że jeno trzy wozy jadą, bom zawsze słyszał jeszcze od ojca, że karawany lwowskie w kilkadziesiąt koni i ludzi wyprawiać się do Turek