wielkiego gorąca, które wtedy było, aż do Kamieńca Podolskiego, gdzieśmy się dwie całe doby zatrzymali. W Złoczowie przyłączył się do nas wóz jeden, który wyprawiali tamtejsi Ormianie, w Trembowli także jeden, a z Kamieńca wyjechaliśmy już długim żurawiem, bo nam znowu trzy wozy przybyło.
Zebrała się tak duża kompania; było nas razem kilkunastu. Wszyscy byli kupcy od rozmaitych handlów, ale najwięcej Ormian było, a między Ormianami okrom samego pana Harbarasza najlepiej mam w pamięci panów Rabiczkę i Goryczkę, bo ci bardzo ucieszni byli i dobrze się z nich, bywało, wszyscy naśmieją. Spółkę mieli z sobą w handlu, a podczas całej drogi razem się trzymali, to swarząc się okrutnie, to znowu godząc się i całując. Obaj mieli głowy kędzierzawe i nosy bardzo duże i garbate, obaj przez nos mówili, i obaj mieli okrągłe brzuchy na cieniutkich nogach. Gdzie jaki popas był, a nawet i na wozie w drodze, brali tabliczki czarne na kolana i każdy z nich kredą na swojej coś pisał i rachował, a z tego rachunku zawsze wielka kłótnia powstawała. Rzucali na siebie tabliczkami, zrywali się na równe nogi, zakasywali rękawy i jeden do drugiego z pięściami przyskakiwał, ale co jeden przyskoczył, to drugi zaraz odskoczył, i tak skakali do siebie, aż im tchu zabrakło, ale jeden drugiego nigdy nie uderzył. Gdy się tak srodze zmachali, tedy pan Rabiczka sapiąc głowę w tył wyginał i panu Goryczce gołe gardło ukazywał, wołając:
— Weź ty noża i rżnij, rżnij; wolę, abyś mnie zarzezał od razu, kiedy mojej zguby żądasz!
Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/178
Ta strona została przepisana.