Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/181

Ta strona została przepisana.

dzieć mi dał, jeden Polak na siedmiu Turków odważnie szedł, z siedmioma sam jeden wojował i siedmiom sam jeden się nie dał, ano, co większa, do syta się jeszcze ich nabił. Bo owo tak było, że sam sułtan Osman na tę wyprawę z okrutnymi wojskami ruszył; 400.000 wojska pod sobą miał, i armat mało co nie 300, i 10.000 wielbłądów z żywnością, z proctórni i kulami, a naszych razem tylko 60.000 było, a przecież dwa miesiące się z Turkami bito i z placu nie ustąpiono, aż cesarz turecki pokój zawrzeć musiał i nic nie sprawiwszy jak niepyszny do swoich państw się powrócił.
Oglądaliśmy pola, na których się te srogie boje staczały, a groza i żałość zbierały patrzeć na one ślady gęste po nich, że prawie deptałeś, człeku, po kościach żołnierskich, co je krucy i wilcy poobżerali. Wszędy szańce i okopy, tak, jak je nasi usypali byli, aby się Turkom bronić, rozorane kulami, a teraz bujną trawą porosłe; kości z koni, strzały tatarskie, połamane spisy, wszystko to rozsypane było pomiędzy gęste burzany i wikliny; kędy spojrzysz, zaraz widzisz, że tu śmierć sobie tańcowała.
Przeprawiliśmy się niedaleko za Chocimem przez rzekę Prut i jechaliśmy już dalej wołoską krainą, a za miastem Suczawą, pod Urekiem, znowu pan Harbarasz pokazywał one przepaściste debry i lasy, gdzie lat temu sto kilkadziesiąt zdradziecka Wołosza wycięła w pień rycerstwo polskie pod królem Olbrachtem, tak i w przysłowie to poszło: „Za króla Olbrachta wyginęła szlachta“ — a jam pomyślał sobie w duszy, że mój ty miły Boże, chyba ta droga nasza