Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/191

Ta strona została przepisana.

pów i kaługerów tutejszych, którzy nasz święty Kościół katolicki w nienawiści sobie mają.
Kiedy ów ksiądz wrócił od chorego, pocznie z nami po polsku rozmawiać i powiada, że do Lwowa z Jędropola powraca. Tedy ja całuję mu rękę i pytam, czyli w Jędropolu nie zna księdza Karmelity Benignusa i czyby mi wskazać nie raczył, jako tam odszukać go będzie można?
— A tom ja jest ksiądz Benignus — rzecze na to — a co za sprawę masz do mnie?
Ucieszyłem się bardzo tym szczęśliwym spotkaniem i daję mu list od pana Heliasza. On list przeczytał uważnie i pyta:
— A jakże się twój ojciec nazywa, który ma być w niewoli turskiej, jako tu w liście stoi?
— Marek Bystry.
— Bystry, Bystry... — powtarza ksiądz Benignus — coś mi to nazwisko jakby już słyszane. Poczekaj, mam ja tu długi spis naszych, co tu więźniami u Turków są, i panów, i chłopów, i niewiast, i dzieci, nieszczęśliwych, co ich Tatarowie pobrali; owo poszukać muszę.
Wydobył książkę całą nazwiskami zapisaną i począł przepatrywać, a trzeba wiedzieć, że ten ksiądz Benignus żywot swój i zdrowie temu poświęcił, aby polskich jeńców z jasyru ratować, i posyłali go panowie z pieniądzmi na okup, a on pewniejszy był niż Ormianie, bo ci, luboć także wiele ludzi z niewoli dobywali, tedy przecież nie z samej cnoty chrześcijańskiej to robili, częściej zysku i zapłaty znacznej za swoje starania wymagając. Kiedy on tak w onej