Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/202

Ta strona została przepisana.

Szóstego dnia rankiem wjechaliśmy na miejsce, którędy droga wiedzie wśród najwyższych garbów tych gór bałkańskich, a pan Harbarasz zawiódł nas ku jednej skale i kazał nam wydrapać się na sam jej wierzch, co mozolna rzecz była, i sam na nią wszedł, a kiedyśmy stanęli już na samym szczycie, ukazał nam góry, przez które przeprawiliśmy się byli, a wyglądało to jakoby ogromne zwalisko skal i kamieni, a potem rzekł:
— A teraz patrzcie dobrze na lewo i na prawo, daleko, daleko, a o baczycie dwa morza; po lewej Czarne, po prawej Egejskie. A ta wieża na lewo, co widnieje tam wśród sinej mgły, to jest Warna, ta sama Warna, pod którą dwa wieki temu znalazł śmierć w bitwie z Turkami sławnej w całym chrześcijaństwie pamięci król polski Władysław.
Jam to wszystko, co pan Harbarasz mówił i pokazywał, oczami pił a uszyma łykał, i całego żywota mego nie zapomnę tej drogi i tego wszystkiego, com na niej widział i słyszał ku ciekawości mojej i wielkiemu podziwieniu, a dziś jeszcze, po tylu latach, kiedy do czego innego głowy nie mam, albo gdy w nocy się obudzę, przechodzę myślą przez te same góry i skały, wędruję pamięcią, kędym za młodu wędrował nogami, i tak wszystko jasno widzę, jakby to wczoraj dopiero było, i rzecz każdą dobrze pamiętam, choć jej nazwy zapomniałem.
Zaczęliśmy się teraz spuszczać ku dołowi i podróż nam już raźno szła i bezpiecznie, ale dla mnie już nie była taka wesoła, bo mi się niebawem rozstać trzeba było, i samemu, bez cudzej rady i własną tylko