Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/210

Ta strona została przepisana.

kupiec jest? czy żeglarz, korabnik? Grek może, Wioch może? Jeden z naszych, czy z Franków? Do urzędu chcecie może; do którego urzędnika? do kajmakana, do mudira, do muktara, do czorbaszego?
Tak mnie zasypał pytaniami, a tak szybko mówił, że słowa jeno leciały, jakby groch z góry sypał, i anim się połapać mógł, co do mnie gada, jako że i. bułgarskich słów wiele nie znałem.
— Na galery bym te chciał — rzekę nareście i na morze wskazuję.
— Na galery? A po co wam na galeny? Allach kerim! Na galery! Nie wolno nikomu na galery, bo to sułtańskiie, cesarskie statki są, wojenne statki! Nie wolno!
— A ja bym przecie chciał, panie Jowan — mówię na to pokornie — i zapłaciłbym za to.
— A kogo tam chcecie widzieć; może jakiego hadama?
Nie rozumiałem tego słowa, a Jowan zaraz to poznał, bo mówi:
— Niewolnika może, takiego, co przy wiośle? — i zaczął rękami machać, naśladując, jak się wiosłem robi, a to, żebym go łacniej mógł zrozumieć.
Powiadam mu tedy, że ojca szukam, który jest w niewoli i na jednej z tych galer ma być przy wiośle, które w Mezembrii przystań mają, kiedy z dalekiego morza wracają.
Allach kerim! Allach kerim! — woła Jowan wysłuchawszy mojej powieści, bo Turczyna Boga Allachem wołają i zawsze go mają na ustach, kiedy trzeba i nie trzeba. — Chociażeś ty niewierny giaur,