Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/220

Ta strona została przepisana.

nie puszczą, jeno do śmierci w ciężkiej niewoli trzymać będą...
Ledwie tych słów domówiła, kiedy jakiś szelest ją przestraszył; z lękiem spojrzała ku oknu i cofnęła się do drzwi nasłuchując.
— Nie zdradź mnie; milcz o tym, com ci rzekła! Jowan zabiłby mnie, gdyby się dowiedział... — rzekła z cicha i znikła za drzwiami.
Co pocznę teraz? spytałem sam siebie. Klamka zapadła; cofnąć się już nie mogę. Ojca sprowadzą i tak na oznaczone miejsce, skoro już Jowan i aga tak się umówili; jeśli ja się nie stawię i pieniądze tym łotrom nie dam, co ojca czeka? i czy go z zemsty do wioseł nie wezmą, jak onych ogolonych potępieńców, co piekło za życia przebywają?
Co nas czeka, kiedy pójdę, Bóg wiedzieć raczy, ale że pójść muszę, to mi pewna rzecz była. Nie mam już co rozmyślać, nic ja nie wymyślę.
Wydobyłem z węzełka pistolet i ów sztylet, który wziąłem z sobą uciekając od Foka; opatrzyłem pilnie pistolet, czy nabity, czy podsypany, czy krzoska ostra i dobrze nakręcona. Pistolet był bardzo duży; dziękowałem sobie, żem miał odzież bułgarską, bo w fałdzistych i szerokich szarawarach dobrze go ukryć mogłem.
Ledwiem się tak uzbroił, kiedy Jowan wszedł do izby i kazał mi iść za sobą. Noc była jasna, ale niezadługo księżyc miał zejść z nieba. Wyszliśmy z miasta ku stałemu lądowi ową tamą, o której już mówiłem, a kiedyśmy ją minęli, Jowan skręcił na prawo ku brzegom morza i prowadził mnie tak samym brzegiem dobre pół godziny, aż nareście stanął i z cicha świsnął.