Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/227

Ta strona została przepisana.

pale duże, a do tych pali przywiązanych było kilka małych łodzi rybackich. Ojciec rzucił się na jedną z nich i począł odwiązywać, nie oglądając się nawet, czy kto nie widzi; jam mu też chciał być pomocnym, ale ojciec tak mnie odtrącił, żem się omal nie wywrócił, bo zamiast pomóc, jenom mu zawadzał, a ojciec już w tych rzeczach na tureckiej galerze wielkiej sprawności był nabył. Rychło łódź była odwiązana; skoczyliśmy do niej, ojciec porwał za wiosło, które leżało ma dnie, i odbił od brzegu. Chwyciły łódź fale, a morze było tego dnia bardzo niespokojne, prawie że naprawdę czarne, jako jest nazwa jego, i tylko od czerwonego wschodu słońca jakby się miejscami krwawiło.
Kiedy zacznie ta łódka maluczka to skakać do góry jak piłka, to zapadać jakby w przepaść, a dokoła morze huczeć, i grzmieć, i ryczeć, a bałwany z okrutnym rykiem i szumem przewalać się na nas, że w jednej chwili woda się z nas lała — tedy groza i trwoga śmiertelna mnie zdjęła i truchlejący zamknąłem oczy trzęsąc się jak listek osikowy, bom nigdy na morzu jeszcze nie bywał, i kiedy na lądzie nie miałem bojaźliwej duszy, teraz ze strachu prawie że omdlewałem. Ale to jeno pierwsze chwile takie były i wrychle się orzeźwiłem widząc, jako ojciec śmiało i spokojnie wiosłem robi, w czym się dobrze był wyćwiczył, dwie lecie przebywając na morzu z Turkami.
Jakoż nie morze nam straszne było, ale ludzie, bo ledwie na pełniejszą wodę wypłynęliśmy, widzę, jak z brzegu Turcy na nas wołają, rękami ukazując i znaki jakieś ku przystani robiąc; a od przystani i od