Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/240

Ta strona została przepisana.

A byli to biedaczkowie, których pan Stefan Chmielecki odbił Tatarom, zaszedłszy im drogę, kiedy już na Budziak wracali z łupami i z zabranym w niewolę chrześcijańskim ludem — ten sam pan Chmielecki, rycerz sławny na całą Koronę Polską, o którym ludzie śpiewają i pewno wieki całe po naszej śmierci śpiewać będą:

Cny Chmielecki, mężu sławny,
Jakiego czas nie miał dawny,
Nie jeden wiek, nie dwa minie,
A twa sława nie zaginie!

Umarł ten pan Stefan Chmielecki jakoś w sześć czy siedm lat potem, a był już wtedy wojewodą kijowskim, ale na parę lat przed śmiercią swoją, kiedy Tatarowie pod wodzą swojego sułtana Nuradyna znowu polskie ziemie najechali, uderzył na nich pod Białą Cerkwią i tak ich straszliwie poraził, że powiadają, iż ich 11.000 trupem padło!
Gdyby to więcej takich wojowników było w Polsce, jako on albo pan hetman Koniecpolski, nie tylko noga tatarska nie postałaby w naszej Polsce, ale ano i własne ich kraje byśmy zawojowali, własne ich gniazda zbójeckie roznieśli i tak byśmy Tatarów sprzedawali tanio na bydlęcych targowiskach, jako oni, psy obmierzłe i plugawe, naszych chrześcijan, pożal się Boże, rok rocznie w Turczech sprzedają!
Pod Kamieńcem spotykaliśmy ciągle rozmaitego żołnierza, który szedł już na zimowe leże: pancernych, dragonię, piechotę, ale najwięcej Kozaków zaporoskich, którzy z panem Koniecpolskim i z panem