czy wstąpić, czy nie wstąpić, ale że w mieszku kuso u mnie było i że pomyślałem sobie, jako to nie bardzo jest rzecz bezpieczna do cudzej ochoty nieznanemu się mięszać, poszedłem dalej swoją drogą. Ledwie kawałek uszedłem, słyszę, że ktoś spiesznie za mną idzie, a kiedy się właśnie chcę oglądnąć, czuję, jak jakaś twarda ręka uderza mnie po lewym ramieniu.
Obracam się i widzę przed sobą okrutnego chłopa w kozackim ubiorze, przy szabli, z przerąbaną twarzą, bo długa, sina, snać niedawno zagojona blizna szła mu od oka przez nos aż ku brodzie, z rudym wąsem, z bardzo dzikim i surowym spojrzeniem. Chłop ten srogi patrzy mi w oczy i mówi groźnym głosem:
Synopa Archioka!
— Musztułuk! — zaraz zawołam, a słowo to wyleciało mi z ust jakby swoją własną wolą bez mojego pomyślenia; tak mi je Semen w pamięć wbił, że i przez sen bym był tak odpowiedział.
— Bedryszko ci się kłania! — rzecze na to Kozak, ale nie czekając ani chwilki, co mu na to powiem, skoczy ku mnie, porwie mnie całą mocą za gardło,, obali mnie na ziemię, a przygniótłszy mi kolanem piersi, tak mnie zdławi, że krzyknąć a i nawet odetchnąć nie mogę.
W tejże chwili widzę, jak przypada dwóch innych Kozaków, i nim jakie słówko wyrzec mogłem, już mi ręce powrozem skrępowano i w pole powleczono. Tu czekały już konie, które przyprowadził spod gospody wyrostek jakiś; Kozacy powsiadali, a jeden z nich,