Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/244

Ta strona została przepisana.

— Albożeś nie wykopał? — pyta Semen.
— Wykopał — odrzekę, ale już śmiało i z gniewem, bom się nigdy po Semenie tego nie spodziewał, aby mnie nie wysłuchawszy, tak zdradziecko i jakby ostatniego złoczyńcę pojmać i związać kazał.
Jechaliśmy dalej, a jam milczał ciągle, aż Semen znowu zaczął:
— Czemuż ty dalej nie mówisz?
— A czemużeś ty mnie sam nie pytał? Czemuż ty nastawiłeś na mnie tego człowieka, aby mnie jak zbójca napadł, nie czekając, aż przemówię? Przecież tyś mnie pierwszy widzieć i poznać musiał, skoroś mnie drugim wskazał, co mnie nie znali!
— Bo tak trzeba było — rzecze Semen, ale w pole, a nie na mnie patrzy, jak gdyby się wstydził, że tak uczynił. — Tak trzeba było, aby mi dali wiarę, bo ja sam przed tymi ludźmi także jako winowajca jestem. A tak przekonali się, żem prawdę mówił. Nas jest czterech do tego, com ja zakopał, a tyś zabrał: mój ojciec nieszczęsny, o którym nie wiem, czy żyje jeszcze w tureckich rękach, ja i ci dwaj starsi mołojcy, Midopak i Ryngasz. Czemuś wykopał?
— Boby inni byli wykopali! Jeżeliś był w Podborzu, jako powiadasz, toś przecie widział, co na polanie w lesie robią.
— Widziałem, ale tyś przedtem jeszcze wykopał... tak mi mówili... A zresztą, widzisz, to nie moja tylko rzecz, czterech nas do tego należy...
Kiedy tak z Semenem rozmawiałem, ów, co mnie miał u swego konia, a był to Midopak, bardzo pilnie