Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/247

Ta strona została przepisana.

się to na lewo, to na prawo, aby wagi nie stracić, ale śmiał się wesoło do mołojców i czapką im potrząsał. Tylkom spojrzał na O pariasa, Semenowego ojca, tak zaraz i ja z radością krzyknąłem:
— Pańko!
Bo to nie kto inny był, jeno ów Pańko, więzień turecki, któremu w Ruszczuku tak szczęśliwie do ucieczki pomogłem i z którym całą drogę przez bałkańskie góry w karawanie odbywałem.
Tymczasem Semen nie mogąc się przecisnąć do ojca, zawołał na Kozaków, aby go puścili i stary Bedryszko nagle jakby utonął między mołojcami, a potem wydostawszy się z tego zgiełku z synem się witać zaczął. Wszyscy razem mówili do niego, wszyscy razem pytali tak, że żadnego zrozumieć nie mógł, on też nikomu nie odpowiadał, tylko ręce im ściskał po kolei, żadnego nie pomijając. Kiedy się zbliżył także do Midopaka, który mnie jak charta trzymał na smyczy, zawołałem znowu:
— Pańko!
Opanas dopiero teraz mnie spostrzegł i małą chwilę zdumiony stał, jakby oczom własnym nie wierzył, aż nagle krzyknął:
— Hanusz! Jej Bohu! Hanusz! Tyś tu? na troku? związany? Midopak! A to co?
I nim jeszcze Midopak miał czas odpowiedzieć, poskoczył ku mnie, rozwiązał mi ręce, porwał mnie w swoje ramiona, podniósł do góry, ukazał mnie Kozakom i zawołał:
— Mołojcy! Temu chłopcu po Bogu ja mam dziękować, żem do was zdrowo powrócił się! On mnie