Matyskowi zaświeciły się jakoś dziwnie oczy, zamiast się użalić także, zaśmiał się cale wesoło, pomacał się po swoim czerwonym kontuszu, jakby się chciał upewnić, czy czegoś ważnego bardizo nie zgubił, i mówi: -
— A ja tę nędzę zaraz wypędzę!
I wydobył spod kontusza coś bardzo bezpiecznie owiniętego w szmaty i zacznie to rozwijać bardzo ostrożnie i powoli i jedną szmatę po drugiej odrzuca, a było tych szmat może aż pięć, że się zdało, iż temu już chyba końca nie będzie, a przez cały czas spoziera to na mnie, to na ojca tak wesoło, że mu aż oczy skaczą, aż nareście wydostał jakiś papier, złożony w kilkoro, rozłożył go, jak był szeroki i długi, i woła:
— A to co jest?
— A to co jest? — powtarzam ja także wraz z ojcem.
— Dekret królewski jest! — woła Matysek — Konfirmacja na sołtystwo przyszła.
— Dekret jest! Konfirmacja przyszła! — wołamy. — Kiedy przyszła? kto ci ją dał? Skąd to masz? Dawajże tu, pokaż!
— Cicho, żydy, niechaj sam rabin szczeka — mówi Matys a umyka przed nami z papierem i jeno palcem pokazuje na pieczęć, która na nim była. — Jak będziecie tak razem pytać i krzyczeć, to się niczego nie dowiecie. Przyszedł dla was dekret, Marku, i kwita! Pomału bestia lazła, ale przecie wylazła, podstarościemu z kieszeni wylazła, ale nie sama, tylkom ja jej trochę dopomóc musiał.
Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/256
Ta strona została przepisana.