Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/264

Ta strona została przepisana.

i zaraz do czekana, ale kiedy poznał, że to nie hajduk, jeno ja, mówi:
— Matys, a gdzie ja jestem?
— U siebie w domu, panie, jesteście.
— Tedy ty mi żupan zdejmij i buty mi wyzuj, bo spać pójdę.
Ściągnąłem mu buty, a on się zaraz położył i już chrapie. Ja pod żupan, dobędę papierów, trafię szczęśliwie na ów duży z pieczęcią; widzę, stoi tam Marek Bystry kilka razy wyraźnie dużymi literami wypisany, schwycę dekret, w zanadrze za koszulę schowam, otworzę z cicha okno i buch! do sadu wyskoczę, a potem w nogi, co tylko oddechu we mnie było; z sadu w pole; z pola do lasu i tyle mnie widzieli w Podborzu. Dostałem się pod Przemyśl i chciałem ku Węgrom dalej iść, ale kiedy ludziskom grałem w Niżankowicach, słyszał mnie jeden przejezdny muzykant dworski; podobała mu się moja gra, a że właśnie w Brzeżanach u pana Mikołaja Sieniawskiego u jednał się był, zabrał mnie z sobą. Teraz to już i nuty trochę czytać umiem, a jak się lepiej poduczę, to może gdzie organistą zostanę.
Wysłuchaliśmy z niemałą uciechą tej całej opowieści Matyska, a ojciec jeszcze kazał dać miodu, choć w mieszku mało miał.
— Bóg ci zapłać, Matysku — mówi — do śmierci tego ci nie zapomnę! A nim zostaniesz organistą, zawsze ci moja chata roztwarta będzie, jako i przedtem bywała; ostatnim kawałkiem chleba podzielimy