Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/276

Ta strona została przepisana.

Zaczął znowu Bedryszko dumać i na deskę spozierać, a potem oglądać się dokoła i mówi:
— Szubienicę mamy, pole mamy, las mamy, a przecież nic jeszcze nie wiemy. Las idzie wkoło, ściernisko na wszystkie strony świata. Szukaj wiatru w polu! W jaką stronę iść: wszędy ścierń, wszędy las!
Miałem ja swoją własną myśl, ale nie byłem pewien, czy dobra, tedy nieśmiało mówię:
— Tak idźmy, jak Woroba szedł. Jak szedł od miasta, tak stanął najpierw twarzą do przodu szubienicy, jak my teraz stoimy.
— A jakże ty wiesz, gdzie jest przód; z obu stron przód być może. Chyba ciebie już wieszano? — mówi Midopak.
— Bo taki zwyczaj we Lwowie — mówię — że złoczyńcę wieszają twarzą do miasta; Woroba mi tak zawsze powiadał. Sierp jest zaraz pierwszy znak, co następuje, tedy miarkuję, że trzeba nam iść od prawego słupa prosto w bok, jakby kto strzelił z tego miejsca.
— Dobrze mówisz — odzywa się po krótkim namyśle Opanas — tak i pójdziemy.
Szliśmy teraz przez pole, jakem mówił, że iść trzeba, a Opanas ciągle się obracał i uważał, czy dobrze. Potem kazał Midopakowi daleko naprzód wyjść, aż pod sam brzeg lasu i tam stanąć, a my patrzyli, czy kierunek jest dobry, i już wprost na Midopaka szliśmy. Kiedyśmy przyszli do lasu, rzecze Opanas:
— Jeżeli ten las w tym miejscu jest szeroki, to testament Woroby na nic się nie zda, bo w lesie trudno prościutko się kierować.