Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/277

Ta strona została przepisana.

Kazał nam iść po jednemu; wysunął się najprzód jeden, a my stali; kiedy ten jeden uszedł prościutko dobry kawał, ale tak, że się jeszcze mógł dać widzieć, to stanął, a drugi szedł ku niemu i luzował go, i tak ciągle, że jakby łańcuchem żywym las przecinaliśmy, nie schodząc z prostej linii. Niedługo tego trzeba było, bo na szczęście las w tym miejscu był wcale wąski, i znowu znaleźliśmy się na ściernisku.
— Mamy tedy drugi sierp — rzecze Opanas — a co jest po drugim sierpie?
— Krzyż — mówię, pokazując znak na desce.
— Krzyż? jest i krzyż! — woła Semen i wskazuje palcem przed siebie.
Daleko poza ścierniskiem, na wzgórku, widniał duży krzyż, który nie wiadomo, na jaką pamięć postawiła tam pobożna ręka ludzka. Teraz już łatwa była sprawa; raźno przebiegliśmy ściernisko i wkrótce stanęli pod krzyżem. Był to krzyż dębowy, bez figury, bardzo stary i już spróchniały; snać wiek tu stał a nikt nie dbał o niego, bo też i wieś była stąd daleko, a z miasta nikt tu nie chodził, bo to już całkiem za łanami miejskimi i za Wolami było.
— Co dalej? — mówi Opanas — jak tam stoi na desce?
— Gdybym nie wiedział, że Woroba znał numera, tobym nie odgadł, co to za znak ma być. Ale że wiem,, tedy myślę, że to jest dziewiątka.
— Jeśli tak, to co on mógł napisać — mówi Semen — dziewięć łokci? dziewięć sążni? dziewięć kroków?