Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/290

Ta strona została przepisana.

nie taki nawet duży jak gołębie jaje — między dwoma palcami trzyma to pan starosta ku światłu, a wszyscy na to patrzą z okrutną ciekawością, jakby na cudowne zjawisko, że się im oczy aż z powiek wysadzają; zda się, że wszystkie te oczy do tego jednego Oka Proroka na stół wyskoczą!
Myślę sobie: miły Boże, taka nikczemna rzecz, a tyle krwi dla niej się polało, taki marny kamyczek, a furę złota dano by za niego; gdyby te łzy, co je moja matka wypłakała przez jedną noc po naszym, nieszczęściu, na szkło stwardniały, byłby z tego większy kryształ niż ten kamień, a przecie tym kamieniem tysiącom biednych ludzi gorzkie łzy osuszyć by można I
Pan starosta Mniszech, osoba okazała, w karmazynowej delii, z wysoką, sterczącą czupryną jak mleko białą, czerwony bardzo na twarzy, a jakby do złego koguta podobny, schował brylant do olsterka i tak rzecze:
— Kilku panów koronnych, dobrych przyjaciół moich, wstawiało się u mnie za wami, Bedryszko, jako za człekiem rycerskim, abym na was łaskaw był i pomógł wam do zbycia tego kamienia, i pisano mi, że się cale na umiarkowanie moje zdajecie. Czy tak?
— Tak jest, wielmożny panie starosto — powiada Bedryszko.
— Chcąc wygodzie i przyjaciołom moim, i wam, i temu tu oto wysłańcowi Cesarza tureckiego Jego Mości, kazałem oszacować brylant panom rajcom Siedmiradzkiemu i Kudliczowi, obu mistrzom złotniczego kunsztu. Powtórzcie tym ludziom, panie Siedmiradzki, jakoście orzekli z p. Kudliczem!