Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/302

Ta strona została przepisana.

ścia dukatów nie bez żalu diabłu na ofiarę, udaliśmy się do dworu we trzech, to jest ojciec, Opanas i ja.
Przychodzimy przed dwór; drzwi zatarasowane, na podwórzu jakby wszystko wymarło, ale z okienka na poddaszu wychyla głowę podstarości i widzimy, jak mierzy do nas z muszkietu i woła:
— Zbliż się który, a łeb kulą roztrzaskam! Stój, bo strzelę!
Snać podstarości myślał, że go w domu napaść chcemy i na życie jego godzimy, a sam jeden był, bo parobcy go byli opuścili, biegnąc za innymi ludźmi, i dopiero teraz po jednemu wracali.
— Schowajcie tę rusznicę, panie podstarości — mówi mój ojciec — jako przyjaciele my tu przyszli.
— Porwan-eś ty katu z twoją przyjaźnią! — woła podstarości i ciągle muszkiet na nas kieruje. — Buntownik jesteś, ludziś na mnie i na pana starostę pobuntował, gwałty czynisz; zobaczysz ty, co jutro będzie!
— My obaczym — odezwie się teraz Bedryszko — ale ty łacno możesz już nie obaczyć! Bo kiedy ty nam jutrem grozisz, złej matki synu, to my to sprawić możem, że jutra już dla ciebie nie będzie! Jest nas tu więcej, a i my strzelać możemy! Kiedybyśmy imać ciebie chcieli, ty durna głowo gorzałczana, tobyśmy tu wszyscy przyszli zbrojno i całe chłopstwo za sobą przywiedli. Nie ostałbyś się w twoim kurniku i chwili; żywcem byśmy cię w nim spalili! Nie szczekaj ty na nas jak pies z budy, ale milcz i słuchaj, póki czas! Nas tu trzech tylko jest; spokojnie z tobą gadać chcemy, a ty sromocisz, prze-