Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/303

Ta strona została przepisana.

grażasz się, hadiugo! Na twoją głowę to pęknie, jeśli z nami grzecznie mówić nie będziesz!
Wiedział Bedryszko, jak z takimi ludźmi gadać, bo na taką przemowę jego podstarości zaraz zmalał i spokorniał, rurę muszkietu z okna cofnął i mówi cale już inaczej:
— A cóż wy mi powiecie, dobrzy ludzie? Jakżem ja wiedzieć mógł, że jako przyjaciele przychodzicie, kiedy taki huk stał się w całej wsi?
— Pieniądze wam przynieśliśmy! — wołam ja teraz do niego.
— Jakie pieniądze?
— Sto złotych wam przynoszę — mówi ojciec — jakom wam był obiecał przed moim wyjazdem. A żem się w terminie spóźnił, tedy z lichwą wam to chcę zapłacić. Znijdźcie do nas albo nas do izby wpuśćcie, a dwadzieścia dukatów wam na stół odliczymy.
Chwilę jeszcze namyślał się podstarości i z niedowierzaniem na nas spoglądał, ale w ostatku przecież zmiarkował, że Bedryszko prawdę mówi i że gdybyśmy Chcieli, tobyśmy go snadno dostali jak borsuka z jamy. Zeszedł tedy na dół, drzwi otworzył i do izby nas wpuścił.
— Jam zawsze mówił — powiada — że wy, Bystry, uczciwy człowiek i że wam się krzywda dzieje, ale ten hajduk Kajdasz!...
— Kajdasz wam ani brat, ani swat — rzecze mój ojciec — co wy o niego stać macie?
— Albo ja o niego stoję? — zawołał podstarości. — To szelma jest, szarpacz, łotr zawołany! Ja bym o niego stać miał!