Strona:PL Władysław Łoziński - Oko proroka.djvu/304

Ta strona została przepisana.

— Tedy trzymajcie z nami — rzecze ojciec. — Co się stało, to się stało; ja wam już tego nie pamiętam, ale teraz już mnie zaniechajcie i osobę królewską uszanujcie, bo ano widzieliście, że i ja obronić się potrafię, choć pomsty na nikim nie szukam.
— Ja dekretu królewskiego szanować bym nie miał? — mówi podstarości, i obłudnik niecnota kułakiem w piersi się bije, i oczyma pobożnie zawraca — to dla mnie święta rzecz! Ja przed dekretem króla jak przed Sakramentem! Ja ten dekret u siebie chował dla was, ja się o was rozpytywał, ja na was czekał, aby wam dekret wydać i na sołtystwo was powrócić, ale gdzie was szukać było? I wasza żona wywędrowała, i Hanusz wywędrował; tedy komu było dekret dać? To ten złodziej Kajdasz ukradł mi dekret, ale Bóg sprawiedliwy, bo i jemu dekret ukradziono, i tak się do rąk waszych dostał, jako powinien był. A teraz sami mówcie: winien ja?
— A Kajdasza bierzecie na siebie? — pyta ojciec.
— Już ja go biorę na siebie! Noga jego tu w Podborzu nie postanie, ani wy go widzieć będziecie! Niechaj ten drabus w zamku samborskim w piecach pali i izby zamiata, jako to jego rzecz z dawna była.
Kiedym tak słuchał, co ten judasz gadał, tę jedną miałem pociechę, jako to przecież Pan Bóg tak dał, że między złymi ludźmi przymierzą nie masz, a spółka między nimi rychło się zawsze rozpęka, bo pod ich wiarą zdrada siedzi jak wąż pod świeżym sianem, i zawsze tak bywa, że jeden drugiemu za