Strona:PL Władysław Ludwik Anczyc-Zbój galicyjski.djvu/4

Ta strona została uwierzytelniona.

Martwy boleścią na wszystko niedbały,
Choć krew zamarza, głód wnętrze rozdziera:
Toczył do koła wzrok błędny zdziczały,
Z zimna i głodu umiera.

Śmierć go znachodzi bez żadnéj pomocy;
Bez ojców, dzieci, przyjaciół i żony...
Szum wichru niesie po śniegu wśród nocy,
Odgłos dzwonka oddalony.

Żebrak się podniósł słucha mimo znoju,
Głos coraz bardziéj zbliża się ku niemu,
To siwy kapłan wiózł słowa pokoju,
Do wsi umierającemu

I sanie cicho śniégiem się suwały
Chłop się podnosi, błędnym wzrokiem toczy,
Nagle zajęczał, odwrócił do skały,
I ręką zasłonił oczy

„Stój! stój! woźnico” woła ksiądz wzruszony
Tu jakiś człowiek pod skałą umiera
Kto tu? niech będzie Chrystus pochwalony...
Żebrak siada siły zbiera.

Ha precz! precz! krzyknie precz! straszny upiorze
Księże, nie ściskaj ramieniem skostniałem
Puszczaj mię puszczaj! miesiąc o téj porze,
Ja ciebie zamordowałem.!...

— O moje dziécie porzuć jęk rozpaczy
Siadaj tu przy mnie, przyjm słowa pociechy
Jam ci przebaczył i Bóg przebaczy,
Wracaj pod ojcowską strzechę.