Stanisław. I nie poznajeż mię…?
Salomea. Pierwszy raz was widzę.
Stanisław. Oj nie pierwszy raz… widywaliśmy się codzień, ale już temu więcej jak dwadzieścia lat.
Salomea. Widzi Bóg, że sobie nie mogę przypomnieć.
Stanisław. Zapomniałaś Salusiu o Stachu…
Salomea. O mój Boże… toście wy... toś ty mój braciszku serdeczny Stachu (rzuca mu się na szyję). Stachu mój bracie, mój kochany jedyny bracie!
Stanisław (ściskając ją i całując). Saluś moja serdeczna! moja miła siostrzyczko… a to… to pewno twoje dzieci.
Salomea. To Hanusia najstarsza, od św. Anny obróciło jej się na dziesiąty rok… to Piotruś skończył siedm, a to Magdusia ma piąty rok, dwoje Pan Bóg zabrał do swojej chwały…
Stanisław. Śliczne dzieciny… (ściska je) nie bójcie się, ja jestem wasz wujaszek, kocham was jak matusia, jak tatuś (dzieci całują Stanisława w ręce). A prawda, a gdzież ojciec?
Sołtys. A mie to Stachu nie poznajesz?
Stanisław. Nie baczę, ale jakoś mi coś po myśli chodzi.
Sołtys. A pamiętasz, jakiem cię obił, kiedyś mi złamał gałąź na jabłonce?
Stanisław (śmiejąc sie). Ba, cóżbym nie pamiętał, wyście Maciej Kłonica, kmieć.
Salomea. A teraz nasz Sołtys.
Stanisław. Chwała Bogu, toć lepszego Sołtysa nad Kłonicę być nie może.
Sołtys. A nie gniewasz się Stachu, żem cię obił?
Stanisław. Bóg wam zapłać stokrotnie za tę naukę, boby ze mnie był może jaki nicpoń, a przez waszą naukę wyszedłem na człowieka porządnego.
Salomea. I skądże cię Bóg prowadzi.
Stanisław. Jak mię wziął pan Zadora przed dwudziestu jeden laty za fornala, tak służyłem mu do śmierci, byłem za fornala, za karbowego, w końcu przez dziesięć lat włodarzem aż wedle Krobi w Poznańskiem, ale stary pan umarł, dobra kupił Niemiec i wygnał mię jako i wszystką naszą czeladź, a swoich poprzyjmował Niemców. Otóż wracam do domu, ale nie z próżnemi rękami, bom sobie uskładał 100 talarów z zasług i z korcowego, a nieboszczyk Pan, Boże daj mu wieczne odpocznienie, zapisał mi w testamencie 300 talarów, toć ze mnie bogacz.
Sołtys. Widno, żeś uczciwy człowiek, kiedy ci nieboszczyk zapisał tyle pieniędzy, musiałeś mu wiernie służyć.
Strona:PL Władysław Ludwik Anczyc - Gorzałka.djvu/09
Ta strona została uwierzytelniona.