Strona:PL Władysław Orkan-Komornicy 022.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

ścia roków, a jeszcze nie był do spowiedzi... tak żyje! Wojtek ino światem patrzy, lofer bedzie z niego, nic więcy...
— Dyć prawdę gadacie, bo nie śpas! — potwierdziła Jagnieska. — Pokarał go Pan Bóg — ciągnęła dalej — ale też nic godnego nie wyrośnie, jak ojce ladaco... dyć wiecie! Bo to lumpok był, jak i Chyba stary za młodu, wszyscy sie na niego skarżyli. Ojców nie szanował, nie słuchał, od czasu był taki zewzięty, jak tchórz. Powiadali, że jak ssał, to matce piersi poobgryzał...
— Ratunecku! — szepnęła Wikta i zatrzęsła się cała.
— Tak, tak... wilk był i wilk jest dosiela.
Kopały dalej zawzięcie i opowiadały gorszące historye o starym Chybie. Satrowa przesadzała w opowiadaniu, szarpnięta przez niego w najdrażliwszą strunę sercową, strunę matczynej troskliwości. Najbliższy przyjaciel stawał się wrogiem, skoro jej wspomniał tylko o żeńbie »dzieci«. Nic to, że dzieci miały po kilkadziesiąt lat, chciała być do śmierci ich matką...
Jagnieska też chowała w głębokości serca urazę do Chyby, że robił na despet Margośce... Czuła się z nią spokrewnioną przez biedę i wspólny los komorniczy.
Wikta zaś przyświadczała każdą razą, bo co jej to szkodziło? Nie służy u Chyby, ino u Satrowej...