Strona:PL Władysław Orkan-Komornicy 027.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ten huncfot — jak go nazywał ojciec — nigdy nie przyjdzie, jak co przeskrobie, nie przeprosi, ino sie chowa poza węgły. Myśli, że ja go bedę przepraszał!... Skiśniesz hyclu, jak tak bedziesz robił. Poczkaj! — odgrażał stary — nie słuchasz ojca, to posłuchasz kiedyś psie skóry!...
Wojtek śmiał się w oczy, co drażniło starego i uciekał na wieś, albo za wodę »do Margoścynej Zośki«. Nieraz i trzy dni nie było go widać. To najbardziej ojca gniewało.
— Po co on tam lata? Nie ma co jeść w chałupie, ten huncfot!... Idźno Haźbieś po niego — mawiał do synowej — bo jak pudę, to mu wszystkie kosteczki porachuję!... A zapowiedz tym dziadom, niech mi dziecka nie ściągają do siebie! Pokiel znoszę, to znoszę...
Haźbieta wychodziła i zwykle wracała sama.
Wtedy stary ciskał się i przeklinał godzinę, w której puścił na swój kamieniec »komorników, dziadów przeklętych«, którzy mu dziecko zwlekli.
Zapomniał jednak stary Chyba, że to ojciec jego ożenił długoletniego służącego swego z Margośką sierotą, dał im plac na kamieńcu za wodą i drzewa udzielił na chałupę. Oni zaś mieli pomagać mu w polu i pomagali.
Zabaczył se o tem stary Chyba... Może się mu zdawało, że to już było za jego gazdowania, abo, że już tak długo żyje na świecie... Któż wie!